Prof. Jan Żaryn odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski
— 1 czerwca 2022W piątek, 27 maja br., dyrektor IDMN, prof. Jan Żaryn, postanowieniem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, […]
Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 roku była przełomowym wydarzeniem w naszych dziejach. Miliony Polaków przekonały się o wszechobecnym kłamstwie komunistycznych władz i nie dały sobie wydrzeć poczucia wolności. – Wyszliśmy wtedy na ulice i mogliśmy widzieć tę żywą prawdę, autentyczną w bezpośrednim zetknięciu się z papieżem. To „ducha nie gaście” było wezwaniem rozpalającym – podkreślił w rozmowie z portalem tvp.info prof. Jan Żaryn, senator PiS i historyk.
Jakie nastroje panowały w KC PZPR i KPZR po wyborze Karola Wojtyły na papieża? Komuniści liczyli, że Jan Paweł II nie będzie, jak większość jego poprzedników, szczególnie aktywny, jeżeli chodzi o podróże apostolskie?
Wybór papieża Polaka był ewidentnym szokiem dla komunistów, nieporównywalnym zjawiskiem z jakimkolwiek zagrożeniem dla nich wcześniej ze strony Kościoła. W swoich wspomnieniach Kazimierz Kąkol odnotował, że noc z 16 na 17 października 1978 roku była nocą dla kierownictwa PZPR tragiczną. Co zrobić? Jak się w tym przypadku zachować? Jak wspomina Kąkol, wypracowano formułę optymistyczną, że przynajmniej Karol Wojtyła nie zostanie prymasem Polski, co miało stanowić pewne zadośćuczynienie wobec tego, co wydarzyło się na konklawe.
Jak reżim poradził sobie z tym „niefortunnym” zdarzeniem?
Ta atmosfera nieszczęścia towarzyszyła kierownictwu PZPR przez kolejne miesiące. Ten okres to też świadectwo jak totalnie oddaliła się komunistyczna wierchuszka od stanu emocji, które w społeczeństwie były bardzo żywe i, ba!, docierały nawet do przedstawicieli aparatu, którzy mieli podtrzymywać władzę komunistyczną. Pamiętamy reakcję pana Andrzeja Kozery, nieżyjącego już dziennikarza Dziennika Telewizyjnego, pod cenzurą Macieja Szczepańskiego, widać, że był radosny informując o wyborze Karola Wojtyły. To świadczyło też o przełamywaniu tych nastrojów społecznych aż w stronę tego establishmentu komunistycznego, który jednak został powalony tą informacją.
Władze wyczuwały, że konsekwencje mogą być poważne. Stanisław Kania zadzwonił do Edwarda Gierka i powiedział: „Polak został papieżem. Wielkie to wydarzenie dla narodu polskiego i duże komplikacje dla nas”.
Kania był odpowiedzialny w KC za relacje z Kościołem. Miał on Gierkiem podjąć decyzję, czy papież ma przyjechać do Polski. Potem, kiedy podjęto tę decyzję, kierownictwo PZPR ustawiało się do niej w następujący sposób: „Nie ma co ukrywać, że jest to dla nas niepożądane, a więc trzeba zminimalizować te negatywne koszta przyjazdu Jana Pawła II do Polski”. To jest mniej więcej zapis zdania Kani z marca 1979 roku, kiedy komuniści podjęli decyzję, że nie mogą nie wpuścić obywatela Polski, jednocześnie papieża Jana Pawła II do swojej własnej ojczyzny.
Jana Pawła II zaprosił do Polski prymas Stefan Wyszyński. Jak władza zareagowała na to, że osoba nie z MSZ, za ich plecami, zaprasza głowę bądź co bądź obcego państwa?
Prymas Wyszyński został po konklawe jeszcze kilka tygodni w Watykanie. Miał tam spotkania z Janem Paweł II, sam papież spotykał się z Polonią w kościele św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Te propolskie kontakty oddziaływały także na prasę rzymską. To wszystko było wzniosłym wydarzeniem, zaskakującym także dla całego świata i Kościoła. Niewątpliwie już wtedy w tle istniało to zawieszone pytanie, czy Jan Paweł II będzie mógł przyjechać do swojej ojczyzny. Oficjalnie kard. Wyszyński, nie konsultując tego z władzami, zaprosił Jana Pawła II, mówiąc o tym w jednym ze swoich pierwszych kazań po powrocie do Warszawy, w którym wyraził prośbę, żeby wszyscy wierni modlili o przyjazd Ojca Świętego.
To nie mogło ujść uwadze służb.
Oczywiście. Natychmiast władze się o tym dowiedziały i miały pretensję do prymasa, że zabrał głos w sprawie przyjazdu papieża. Nastąpiła bezpośrednia rozmowa między kard. Wyszyńskim a Edwardem Gierkiem, w styczniu 1979 roku, podczas której prymas poinformował, że oczywiście Jan Paweł II jest zapraszany przez Episkopat Polski, co jest oczywiste, ale czeka na oficjalne zaproszenie władz państwowych. Kard. Wyszyński dobrze się przygotował do tej rozmowy. Zabrał cały pakiet spraw, pod jednym wspólnym hasłem „jak naprawić państwo komunistyczne”. Dotyczyło to wyzwolenia się z korupcji, nadużyć, łamania praw człowieka i obywatela. Edward Gierek został zasypany bardzo konkretnymi pretensjami pod adresem funkcjonowania państwa komunistycznego.
Jakie było stanowisko Kremla wobec wizyty Jana Pawła II?
Moskwa, którą łączyła z Warszawą gorąca linia, odradzała Gierkowi wyrażenie zgody na przyjazd papieża. Wydaje się, że w KPZR lepiej potrafili przewidzieć jakie będą negatywne skutki dla reżimu. Ostatecznie zostawili decyzję Edwardowi Gierkowi i przyjęli do wiadomości, że papież przyjedzie.
Breżniew przekazał Gierkowi: „Róbcie jak uważacie, bylebyście wy i wasza partia później tego nie żałowali”, w domyśle, wy bierzecie odpowiedzialność na siebie. Nie chciał się Gierek ugiąć pierwszemu stanowisku Moskwy?
Rosja zostawiła decyzję w gestii Biura Politycznego KZ PZPR, a jedynie wyrażała opinię i była ona negatywna. Gierek, będąc między młotem a kowadłem, czyli narodem oczekującym wizyty Jana Pawła II a Moskwą odradzającą, zdecydował, że papież może przyjechać, ale od początku – takiej narracji używali komuniści między sobą – „minimalizowano szkody”.
Czyli?
Przede wszystkim Stanisław Kania, jako nadzorujący walkę z Kościołem i mający nadzór nad służbami, podjął decyzję wraz z Gierkiem, że ma być podjęta bardzo twarda akcja przeciwdziałająca. W marcu 1979 roku zajął się nią resort spraw wewnętrznych. Wiceszef MSW Bogusław Stachura został zobligowany do nadzorowania akcji o kryptonimie „Lato 79”. Stachura kierował nią jako szef służb cywilnych Służby Bezpieczeństwa. Równolegle w wojsku gen. Wojciech Jaruzelski miał nadzorować operację zarówno poprzez struktury wojskowe, zarówno polityczne jak i kontrwywiad wojskowy.
Władze PRL miały już doświadczenie w sabotowaniu przyjazdów papieży, w 1966 roku odmówiono przyjazdu Pawła II na obchody 1000-lecia chrztu Polski. Zrzucono wtedy winę na Kościół, nie mogli komuniści powtórzyć tego zabiegu?
Była znacząca różnica. Paweł VI był Włochem, a Karol Wojtyła – Polakiem. Przy bilansowaniu zysków i strat wygrały zyski. Niewątpliwie Gierek nie chciał narażać się szeroko pojętej opinii publicznej. Również trzeba wziąć pod uwagę, że Gierek był w jakiejś mierze zniewolony sytuacją ekonomiczną w kraju, która nie dawała szans na naprawę, jeśli Zachód nie byłby skłonny do dalszych ewentualnych pożyczek czy innych form wspierania tej nieudolnej gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Również istnienie opozycji obecnej już wówczas skłaniało PZPR do poszukiwania w Kościele sojusznika, jeżeli nastąpiłaby daleko posunięta radykalizacja postaw społecznych czy politycznych w narodzie. W bilansie podjęto taką a nie inną decyzję. Można wnioskować, że byli przeciwnicy tej decyzji, ale ci w KC PZPR od marca się nie ujawniali, a wzięli się do roboty w ramach „minimalizowania szkody”.
Mimo potrzeby jakiegoś pojednania z Kościołem musiano się z nim skonfrontować, by móc „minimalizować szkody”.
Pierwszym terenem konfrontacji z Kościołem był tzw. termin Mitrasa. Nie chcieli się zgodzić na wizytę papieża w maju 1979 roku, w 900. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Stanisława, patrona Polski, mimo że jeszcze kard. Wojtyła, jako metropolita krakowski, przygotowywał obchody rocznicowe.
Komuniści zdawali sobie sprawę z wagi symboli. Św. Stanisław stał się symbolem oporu wobec władzy świeckiej.
Z tego symbolu skorzystał już raz Episkopat Polski wysyłając memoriał „Non possumus” z datą 8 maja 1953 roku, efektem tego było uwięzienie prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego, ktore bardzo zaszkodziło komunistom. Ta cała symbolika była tutaj bardzo istotna. Ostatecznie władze zgodziły się na wizytę w czerwcu. Drugim polem konfliktu była trasa. Episkopat ostatecznie zrezygnował ze Śląska, w tym z wizyty papieża w Piekarach Śląskich, gdzie odbywały się pielgrzymki górników i w których tradycyjnie brał udział kard. Wojtyła. Był to cios dla górników i dla papieża, choć zrekompensowano to w ten sposób, że Jan Paweł II spotkał się z górnikami na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 roku.
Pielgrzymka do Piekar Śląskich miałaby przede wszystkim wymiar duchowy, a Kościołowi zależało też wizycie papieża na Wybrzeżu, co miałoby też wymiar polityczny.
Tak, ale w tym przypadku strona kościelna się nie upierała w negocjacjach z władzami, więc trudno mówić w tym przypadku o głębokim sporze.
Władze podejmowały różne działania, żeby ograniczyć kontakt papieża z wiernymi, wymuszono, by na msze był przywożony helikopterem, wymuszono wejściówki, wydawane w ograniczonym zakresie, wreszcie szwankowała komunikacja i straszono w mediach upałami, śmiercią uczestników itp. To też był element konfrontacji.
Spór toczył się o zakres dostępności społeczeństwa do papieża. Władze komunistyczne twierdziły, że w imię bezpieczeństwa Jana Pawła II należy ograniczyć jego kontakty ze społeczeństwem. Kościół potwierdzał, że bezpieczeństwo jest szalenie ważne, ale słusznie takie działania odczytano to jako pretekst do próby ograniczenia tego kontaktu.
Masę pracy miała również bezpieka.
W ramach akcji „Lato ’79” władze uruchomiły całą siatkę agentury, którą posiadano. Tylko podczas mszy w Krakowie było niemal pół tysiąca szpicli. Agenci zostali „odmrożeni”, bo część była uśpiona, część była wykorzystywana wcześniej do rozpracowywania Kościoła, ale uruchomiono także agenturę tkwiącą w opozycji demokratycznej. Odbywały się też profilaktyczne, zabezpieczające rozmowy z działaczami opozycji, a takze z proboszczami; obawiano się bowiem wzrostu liczby ulotek, różnego rodzaju agitacji, przeprowadzano naloty na podziemne drukarnie. Te działania miały zastraszyć, sprawić, żeby aktywność opozycji podczas wizyty papieża zamarła.
Władza nie bała się, że jej funkcjonariusze, choćby w wojsku, poddadzą się tej atmosferze religijno-patriotycznej?
Na terenie wojska obserwowano zachowania członków partii, oficerów, ale też wywiad i kontrwywiad wojskowy zajął się penetrowaniem nastrojów społecznych w kadrze wojskowej. Warto dodać, że odnotowano, iż wyżsi rangą wojskowi stoją na wysokości zadania i będą bronić komunistycznej ideologii i praktyki. Gorzej było rzecz jasna w służbie zasadniczej, gdzie bardzo wyraźnie odnotowywano nastroje pozytywne wobec wizyty Jana Pawła II. Próbowano więc ograniczać żołnierzom służby zasadniczej przepustki, urlopy, żeby nie mogli być w tym czasie na mszach z papieżem.
Komuniści prowadzili politykę zohydzania wiary i wiernych, m.in. w transmisjach telewizyjnych, pokazywano starych ludzi. Taka polityka odnosiła skutek?
Faktycznie, przekaz telewizyjny, obśmiewany m.in. przez Wojciecha Młynarskiego w jego piosenkach, miał służyć pewnej jednoznacznej ocenie pielgrzymki Jana Pawła II. Pokazywano, że tylko zakonnice, księża i starcy, i to w niewielkich ilościach, przychodzą na spotkania z papieżem, stąd kadrowanie, ucieczka od szerokich planów, wychwytywanie starszych ludzi, ekipa Macieja Stefańskiego stosowała te, ale i inne metody propagandowe. Nie przynosiło to skutku, ponieważ to kłamstwo, które w latach 70. było obecne w mediach państwowych, było konfrontowane przez ponad 13 milionów osób, które na żywo widziały Ojca Świętego. Trudno było więc zamknąć naród w telewizorze. Wyszliśmy wtedy na ulice i mogliśmy widzieć tę żywą prawdę, autentyczną w bezpośrednim zetknięciu się z papieżem.
Który jak nikt potrafił skracać dystans.
Tak, to zresztą podkreśał w „Pro Memoria” prymas Wyszyński, że właśnie bezpośrednie obcowanie, jakże bliskie, z papieżem Janem Pawłem II stanowiło już niezapomnianą refleksję, która będzie dalej żyła. Całe instrumentarium państwa komunistycznego upadło w konfrontacji z tą bliskością.
Jakie były reakcje wiernych, którzy chodzili słuchać papieża i widzieli te tłumy, a potem oglądali w Dzienniku Telewizyjnym zakłamaną rzeczywistość, że były pustki? Taka propaganda musiała dawać efekt odwrotny od oczekiwanego.
Oczywiście. Wszyscy na gołe oczy widzieli to zakłamanie, w którym Polacy żyli wcześniej, a którego nie mogli ocenić, skonfrontować, wejść w jego istotę i samemu sobie udowodnić kłamstwo w mediach publicznych wówczas wszechobecne.
Komuniści sami nieświadomie zrzucili maskę.
Można tak powiedzieć, ale przede wszystkim trwali we własnych błędach systemowych, próbując zakłamywać rzeczywistość. Do pewnego momentu być może nawet im się to udawało, natomiast wizyta Jana Pawła II okazała się być tak silnym doświadczeniem i tak bezpośrednim spotkaniem z papieżem, że żadne maskowanie i konfabulacja medialna nie mogła temu bezpośredniemu kontaktowi przeszkodzić.
Bezpieka prowadziła swoje metody niedopuszczania wiernych, m.in. zabierano przepustki na msze.
Przepustki nie tylko odbierano, to było rzadziej stosowane, ale przede wszystkim je reglamentowano. Jednym z punktów napięcia w negocjacjach między stroną kościelną a władzami państwowymi była liczba wejściówek. Na przykład przed mszą na placu Zwycięstwa w Warszawie (obecnie plac Piłsudskiego – przyp. red.) zostało przekazanych stronie kościelnej 300 tysięcy zaproszeń, a stawiło się ponad milion osób i uczestniczyło w spotkaniu z Janem Pawłem II. Ja wówczas służyłem w służbie liturgicznej i mogłem wchodzić wszędzie, pomagając jednocześnie przy organizacji tej mszy. Nie miałem wątpliwości, że na placu Zwycięstwa jest dużo więcej ludzi niż to na co chciała się zgodzić ówczesna władza. Ludzie przełamywali barierki, żeby się dostać na plac, co można też odbierać metaforycznie.
Miał pan bezpośredni wgląd w zmiany, które wtedy zaszły w życiu narodu.
Chodziłem wtedy do szkoły pomaturalnej, bo nie przyjęto mnie na studia i tam w piątek, tuż przed przyjazdem papieża – w sobotę też wówczas odbywały się lekcje – dyrekcja chodziła od klasy do klasy i dopytywała, czy ktoś śmie nie przyjść w sobotę do szkoły. Wstałem jako jedyny i powiedziałem, że ja nie zamierzam przyjść, bo jestem w kościelnej służbie porządkowej i zamierzam być z papieżem Janem Pawłem II, w związku z tym nie będę obecny. Usłyszałem stek wyzwisk, to jak rujnuję szkołę, niszczę solidarność szkolną, że jak śmiałem wstać i to powiedzieć. Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje, czy pani dyrektor się to podoba czy nie. Spytała pani, więc odpowiedziałem. Ona – a nie była to kobieta zła, tylko miała pecha być wysuniętym bastionem komunistycznej władzy – drżącą ręką wzięła długopis i napisała „zwolniony”, czyli usprawiedliwiony ze swojej nieobecności. Paradoks polegał na tym, że później na przerwie zostałem bohaterem szkoły, bo wszyscy mi gratulowali odwagi i przyrzekali – rzeczywiście to wykonali – że zwieją ze szkoły. Miałem tę satysfakcję, że miałem odwagę się postawić reżimowi i dać świadectwo. Potem pojechałem także na mszę do Krakowa. Po wyjeździe papieża tak byłem stęskniony za nim i jego naukami, że pojechałem najpierw pociągiem do Wiednia, a potem autostopem aż do Rzymu. Miałem taki poryw serca, żeby kontynuować tę pielgrzymkę.
Jak władze PRL zareagowały na miliony osób na mszach? Już wcześniej chyba zorientowały się, że nie uda się stworzyć homo sovieticusa, skoro robotnicy zażądali kościoła w Nowej Hucie i innych miastach.
Klasa robotnicza, w imię której komuniści – jak twierdzili – sprawowali władzę, co raz pokazywała im plecy. Nie chodziło im tylko o sprawy bytowe, od początku te wszystkie demonstracje, które odbywały się w latach 1945-47, w czerwcu 1956 roku, grudniu 1970 roku i tak dalej, pod flagami biało-czerwonymi zaczynały się od ekonomicznych postulatów, ale szybko zamieniały się w hasła wolnościowe. W czerwcu 1956 roku wołano na ulicach Poznania: „Chcemy Wilna i Lwowa!” – to było hasło polityczne, kontestujące tę rzeczywistość powojenną. Gdy w grudniu 1970 roku na drzwiach kościoła, który obecnie jest w Gdyni, niesiono z biało-czerwoną flagą pana Zbigniewa Godlewskiego, stoczniowca zastrzelonego przez żołnierzy LWP, to odnoszono się do Romka Strzałkowskiego (13-latka zastrzelonego w czerwcu 1956 roku w Poznaniu – przyp. red.). Tych demonstracji robotniczych nie wolno kanalizować jedynie w przestrzeń ekonomiczną.
Robotnicy walczyli też o wolność religijną, tego komuniści nie przewidzieli.
Tak było w Nowej Hucie, tej mekce według komunistycznego projektu, ale też walka o kościoły miała miejsce w innych miastach, choćby w Stalowej Woli. Także było to miasto robotnicze i także tam kościół pw. Matki Boskiej Królowej Polski był symbolem jednoczącym robotników wokół Pana Boga, a nie sekretarzy podstawowych organizacji partyjnych PZPR w zakładach pracy, bo taka była w gruncie rzeczy propozycja alternatywna komunistów, oni nie mieli niczego innego do zaproponowania de facto.
Jakie były oczekiwania Kościoła w Polsce w związku z przyjazdem papieża? Hierarchowie wiedzieli, że pielgrzymka będzie przełomem w życiu narodu?
Bez wątpienia tak. Jak się wczytuję w zapisy z posiedzenia rady głównej Episkopatu Polski, w dyskusję konferencji biskupów na Jasnej Górze 5 czerwca 1979 roku z udziałem Jana Pawła II, widać wyraźnie, że ci ludzie bardzo dobrze zdają sobie sprawę z przełomowości tej rzeczywistości, którą jednocześnie kreują.
Ale nie tylko dlatego, że głowa Kościoła przyjechała za żelazną kurtynę, tylko dlatego, że spotkania z Janem Pawłem II zwalniają ten wentyl wolnościowy?
Zdecydowanie. Naród został pobudzony. Te 13 milionów były także widoczne ze szczytu jasnogórskiego i biskupi, patrząc na te setki tysięcy w samej Częstochowie, ale i wszędzie tam gdzie się spotykali Polacy z papieżem, wiedzieli, że żyją w przełomowym momencie. Potem zebrał to w punkty prymas Wyszyński pisząc w „Pro Memoria”. Jest tam kilka bardzo pięknych myśli, m.in. to że Kościół i katolicyzm w Polsce jest tą sferą wolności, która okaże się być brzemienna w skutki, że Polacy już nie dadzą zaciągnąć się do niewoli, bo odkryli ten smak wolności. Pisał o tym jak Moskwa będzie świadoma od tej pory, że dokonała się zmiana, która przez słowa papieża dotyczy całej słowiańszczyzny, a nie tylko tego co się w Polsce zdarzyło. Pisał, że to jest także lekcja dla Zachodu, że Jałta nie jest podyktowana raz na zawsze. To wszystko są słowa biskupów, którzy oceniają na bieżąco, nie z perspektywy 30 czy 40 lat, przełomowość tego wyjątkowego spotkania Jana Pawła II z Polakami.
„Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!” – te słowa pamięta każdy. Jakie jeszcze inne przełomowe słowa padły podczas I pielgrzymki Jana Pawła II do Polski?
Mi się wydaje, że być może najbardziej przełomowe były słowa, które padły na zakończenie pielgrzymki, wypowiedziane w Krakowie i zachęcające do tego, że się nie lękać, nie poddawać, nie zasmucać i nie dawać sobie wmówić, że czegoś w Polsce nie można. Mówił, że wszystko można. „To ducha nie gaście” i nie niszczcie swych korzeni, było wezwaniem papieskim rozpalającym. Ta cała rzeczywistość komunistyczna została zestawiona z wielką wiarą Jana Pawła II, że naród polski może wszystko. On wezwał do wydobycia nas z tego marazmu.
Papież mówił nie tylko do wiernych, ale i do władz, m.in. że „Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi”. Jak reagowano na te słowa?
To był motyw powtarzany przez całą pielgrzymkę, od słów, które wypowiedział na placu Zwycięstwa, że nie można zrozumieć historii Polski, Polaków, ale także człowieka bez Chrystusa, czyli bez wejścia w tę przestrzeń, którą Chrystus pozostawił swoją obecnością na Ziemi w formie Ewangelii i przede wszystkim śmierci oraz Zmartwychwstania. Wskazał, że nie da się zrozumieć człowieka, bez przyjęcia tego faktu, że jest on w transcendentnym dialogu ze swoim Zbawicielem.
Był to też przekaz do władz, że nie uda im się wyhodować człowieka na swoje podobieństwo.
Zgadza się. To było interpretowane także tak, że nie da się wygnać Chrystusa z tej przestrzeni, że każdy kto próbuje to zrobić jest w gruncie rzeczy krzywdzicielem człowieka. To było skierowane w stronę komunistów i odczytane – że władza może być antyludzka albo zmienić swoje uwiązanie, tę niewolę doktrynerską marksizmu-leninizmu, w której tkwiły ówczesne władze PRL.
Polacy szybko poczuli tego ducha, o którym mówił papież, i był nim powiew wolności, krótki, ale o poważnych konsekwencjach dla historii Polski i świata.
Uniesienie z założenia jest zawsze stanem krótkotrwałym, ale jak się okazało, ta mobilizacja się nie zmniejszała. W 1980 roku odbyły się wybory parlamentarne oraz do wojewódzkich rad narodowych i bardzo wielu ludzi nie poszło na te wybory. To też pewna odwaga – esbecja rzekomo albo faktycznie liczy kto chodzi a kto nie, a jak się nie idzie można potem nie dostać paszportu. Albo wybory w Związku Literatów Polskich w maju 1980 roku, to już był zupełnie inny czas. Pisarze otwarcie mówią, co myślą na temat reżimu, drugi obieg jest coraz bardziej wyraźny, coraz bardziej oddziaływuje na społeczeństwo, powstają kolejne wydawnictwa, przerzucana jest podziemna prasa z zagranicy. Ten ferment intelektualno-moralny i ta odwaga społeczna się poszerzają. To też jest pewna konsekwencja, która nie ma jasnego horyzontu, ale ta perspektywa, choć niewidoczna, jest. Polska buzuje od tej pory.
Z tego ducha wyrosła „Solidarność”.
Te strajki lipcowo-sierpniowe pokazał sumę oddziaływania papieskiego przekazu sprzed ponad roku. 16 sierpnia 1980 roku, w sobotę, zapadła decyzja o kontynuowaniu strajku w Stoczni Gdańskiej, Anna Walentynowicz poszła wtedy do biskupa Lecha Kaczmarka i poprosiła o obecność kapłana przy strajkujących. W niedzielę przyjechał ks. Henryk Jankowski, zaś do Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni ks. Hilary Jastek. Pojawiły się krzyże, były spowiedzi, komunia święta. Przestrzeń publiczna jaką jest stocznia, ale przejęta przez robotników, czyli odzyskana z rąk podstawowej organizacji partyjnej i dyrekcji stała się przestrzenią chrześcijańską a nie marksistowsko-leninowską. Klasa robotnicza dała wyraźny sygnał także w 21 postulatach Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, w którym 4. punkt mówił o poszerzeniu sfery wolności religijnej w Polce przez dostęp do radia i telewizji w Polsce dla tych, którzy nie mogą przyjść na mszę świętą do swoich świątyń.
Były też postulaty ekonomiczne, ale niezależnie od nich nie dało już się cofnąć zmiany, która zaszła w ludziach dzięki słowom papieża.
Ale należy też pamiętać, że te wszystkie postulaty ekonomiczne, które artykułowane były wówczas w imię sprawiedliwości – to była ta wartość niosąca te postulaty – były wpisane w godność ludzką. W czerwcu 1976 roku strajki w Radomiu i manifestacje także w Płocku były wyraźnie naznaczone sprzeciwem wobec nieposzanowania rodziny robotniczej, która miała być de facto dotknięta pauperyzacją – po zapowiadanych podwyżkach doprowadziłaby bowiem do utraty bezpieczeństwa socjalnego dla tych rodzin. Te postulaty trzeba widzieć w szerszym kontekście. Robotnicy nie wszystko potrafili wyartykułować w formie elaboratu filozoficznego, ale w tych krótkich zdaniach i postulatach mieści się cała złożona dusza robotnicza. Także w tym tkwiła siła słów Jana Pawła II.