Uchwała Senatu w 50. rocznicę śmierci gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego

Uchwała Senatu w 50. rocznicę śmierci gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego

Panie Marszałku! Szanowni Senatorowie! Panie i Panowie!

Oddajemy dzisiaj hołd generałowi Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu, i bez wątpienia słusznie, że to czynimy.

Była to postać niezwykła. Biografia generała, podana i przedstawiona nam przez pana senatora Jan Marię Jackowskiego, dowodzi, jak wielką i wybitną postacią był tenże generał i do jak zaszczytnego pokolenia należał, pokolenia twórców, ale także elity, która tworzyła, współtworzyła Polskie Państwo Podziemne, fenomen na skalę całej historii polskiej, ale także fenomen na skalę całej historii powszechnej.

Polskie Państwo Podziemne i w nim Armia Krajowa to zjawisko, które będzie jeszcze przez wiele, wiele dziesiątek i setek lat opisywane przez historyków. A Tadeusz Bór-Komorowski bez wątpienia należał do najważniejszych oficerów, którzy od początku tworzyli struktury Związku Walki Zbrojonej i Armii Krajowej. Najpierw robił to jako szef, dowódca okręgu krakowskiego ZWZ-AK.
Ten okręg krakowski i jego działalność na tamtym terenie to osobna, bardzo piękna historia, historia Polski, związana także z jego umocowaniem społecznym. Jak wskazano, był on ziemianinem, był on pochodzenia ziemiańskiego, wywodził się z pięknej rodziny o wielkich tradycjach patriotycznych.
I właśnie w Okręgu Krakowskim ZWZ-AK za sprawą m.in. Tadeusza Bora-Komorowskiego narodziła się ta struktura „Uprawa” – „Tarcza” powołana przez Związek Ziemian już w ramach konspiracji, którą Tadeusz Bór-Komorowski otaczał opieką podziemną i która bardzo mocno wpłynęła na tworzenie się samego Okręgu Krakowskiego ZWZ-AK. Gdy został dowódcą Armii Krajowej po aresztowaniu generała Stefana Grota-Roweckiego, miał już olbrzymi autorytet i dorobek walki, funkcjonowania w podziemnej Polsce. Armia Krajowa za jego czasu – w styczniu 1944 r., jak obliczają historycy, czyli w tym momencie, kiedy zaczęła wchodzić Armia Czerwona na ziemie II Rzeczypospolitej – liczyła od 380 do 400 tysięcy żołnierzy i oficerów rozlokowanych w strukturach nie tylko, rzecz jasna, centrali podziemnej w Warszawie, ale i w strukturach okręgowych, obwodowych, placówkach. Wielka struktura wsparta autorytetem dowódcy.

Te wszystkie fakty, o których można byłoby długo mówić, świadczące o bogactwie życia Tadeusza Bora-Komorowskiego, bez wątpienia są prawdziwe. Bez wątpienia te wszystkie fakty wymienione przeze mnie i przez innych, ale i te niewymienione, pozostają dzisiaj gdzieś na marginesie tego jednego zdarzenia: dowódca Armii Krajowej, Tadeusz Bór-Komorowski, musiał – podkreślam: musiał – podjąć decyzję dotyczącą wybuchu bądź zaniechania wybuchu powstania warszawskiego. Dzisiaj bez wątpienia jesteśmy, zarówno jako historycy – ja tutaj występuję również w tej roli – jak i polska opinia publiczna, w bardzo szerokiej dyskusji dotyczącej tej jednej decyzji w życiu Tadeusza Bora-Komorowskiego. Mówił o tym także pan senator Czesław Ryszka. Zapewne wszyscy, którzy będziemy się tutaj wypowiadali, będziemy sięgali wzrokiem i umysłem tej daty 1 sierpnia 1944 r. Nie osiągnęliśmy żadnego z sukcesów politycznych powstania warszawskiego, nie zdobyliśmy niepodległości. Straciliśmy około 180 tysięcy ludzi, w tym 20 tysięcy wspaniałej polskiej młodzieży, kwiat narodu polskiego – w większości te straty Armii Krajowej to przecież młodzież. Miasto zostało zrujnowane, mieszkańcy wypędzeni. Jak można ocenić dowódcę, który wydał ten rozkaz? A jednak dyskusja trwa. Dyskusja ta dzisiaj nie idzie w kierunku, choć i takie zdania padają, próby jednoznacznego zdefiniowania Tadeusza Bora-Komorowskiego jako zdrajcy. Rzeczywiście, tuż po upadku powstania, w pierwszą rocznicę mój wielki autorytet, wówczas bardzo młody, Wiesław Chrzanowski, w podziemnym organie Młodzieży Wszechpolskiej – bo był działaczem Młodzieży Wszechpolskiej – pod pseudonimem „Radwan” pisał bardzo wyraźnie, że wybuch powstania warszawskiego to tragedia narodowa i dowódcy powinni być z tego rozliczeni. Sam, jak wiadomo, wziął udział w powstaniu warszawskim. Głosy potępieńcze ze strony generała Andersa były jeszcze mocniejsze niż te, które zostały tu zacytowane, bo emocje od samego początku, po tym, co się zdarzyło po powstaniu warszawskim, musiały być bardzo duże. Choć w innych czasach dziś żyjemy, i my dzisiaj odczuwamy te emocje, pytamy, dlaczego tak się stało. I oczywiście nie ma dobrej odpowiedzi. Historycy bez wątpienia się zgadzają: jak można powiedzieć, że była to decyzja dobra? No, oczywiście, była to decyzja zła. A czy mogła być lepsza? Ha, nie. I na tym polega dramat generała Tadeusza Bora-Komorowskiego. Nikt inny, proszę państwa, nie mógł podjąć decyzji. Ani rząd polski na uchodźstwie, z premierem Stanisławem Mikołajczykiem, ani naczelny wódz, generał Kazimierz Sosnkowski, być może właśnie dlatego, że był sceptycznie nastawiony do wspomnianej ewentualności. Ale oni wszyscy – przepraszam za jednoznaczność – uchylili się od podjęcia jakiejkolwiek decyzji.

To Tadeusz Bór-Komorowski, człowiek z definicji o ograniczonych możliwościach poznawczych, jeżeli chodzi o ówczesną politykę międzynarodową po stronie sprzymierzonych, musiał podjąć decyzję. Na jego barkach spoczęła świadomość, że mimo braku posiadania należytych narzędzi poznawczych… On wiedział, że albo będzie zbrodniarzem, bo zaniecha walki o niepodległość Polski, albo będzie zbrodniarzem, ponieważ wybuchnie powstanie warszawskie. Mieli państwo w życiu taki wybór? Nie życzę tego nikomu. A on musiał takiego wyboru dokonać, bo był dowódcą Armii Krajowej.

I żeby była jasność: z wszelkich dokumentów historycznych, jakie dzisiaj są dostępne, wiemy, że Tadeusz Bór-Komorowski był bardzo sprawnym oficerem Wojska Polskiego. Zdawał sobie sprawę, że swoją decyzję podejmuje z punktu widzenia militarnego. I mówił wyraźnie: powstanie warszawskie ma szansę utrzymać się 4 do 5 dni; nie do mnie, ale do innych należy to zadanie, żeby tych 5 dni wykorzystać tak, abyśmy swoją postawą mogli spowodować, że świat zdecyduje się na udzielenie Polsce pomocy, która da nam szansę na niepodległość. To nie był wariat, to nie był człowiek ogarnięty romantyczną pasją, która by go spychała gdzieś na margines świadomości politycznej czy znajomości rzemiosła wojskowego. To był człowiek w pełni osadzony w realiach, który sam był realistą.

To moim zdaniem bardzo ważne, by zrozumieć dramat, który się odbywał w duszy tego człowieka. Człowieka, który był sceptycznie nastawiony do własnej, podjętej przez siebie decyzji.
W odróżnieniu od szefa sztabu, generała Tadeusza Pełczyńskiego, w odróżnieniu od generała Leopolda Okulickiego, który z pozycji autorytetu człowieka będącego jeszcze do niedawna w Londynie, mówił: tak, pomogą… To Tadeusz Bór-Komorowski, który nie był w Londynie, miał uważać, że wie lepiej? Skąd miał wiedzieć lepiej, kiedy konspirował w kolejnych warszawskich mieszkaniach, na pierwszym, drugim czy trzecim piętrze warszawskich kamienic, w warunkach podziemnych?

Chciałbym, żeby państwo, oddając dzisiaj hołd Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu, zrozumieli jego dramat. Żeby państwo mieli świadomość, że ten człowiek żył z tym dramatem już do końca swojego życia. To nie był wariat. To nie była osoba nierozumiejąca potwornej tragedii, która spotkała Warszawę i Polskę. Tragedii polegającej na tym, że był to ostatni moment, w którym, tak po ludzku, mogliśmy odzyskać niepodległość. Zaniechanie jest takim samym grzechem jak inne grzechy, a dla polityka – grzechem bardzo, bardzo ważnym. O czym i my powinniśmy pamiętać i wiedzieć, jako że jesteśmy dzisiaj politykami. Dziękuję bardzo.

Źródło: http://www.senat.gov.pl/prace/senat/posiedzenia/przebieg,468,2.html#mVmbqWbKpp6AqZFclHtim2llVg